Zło religii
- popaprana
- 8 wrz 2017
- 6 minut(y) czytania

Rozmowa Boga z Diabłem:
Bóg: I tak nigdy mnie nie pokonasz, zawsze mogę zesłać Mesjasza za którym pójdą miliony ludzi.
A Diabeł na to - Ale Ci ludzie prędzej czy później utworzą jakąś instytucję, a ta już będzie moja. Sasasasasa ;-)
Największe zło religii to właśnie instytucja. Za instytucją zawsze stoją zakazy, nakazy, narzucanie ludziom jedynej drogi, naciąganej prawdy, manipulowanie, wpędzanie w poczucie winy, wychowywanie ignorantów i bazowanie na strachu oraz wiele innych ciemnych przekrętów (celowo je teraz pominę). Jeśli w tym momencie już narodził się w Tobie bunt i złość, bo jesteś wyznawcą jakieś religii i się z nią utożsamiasz – to bardzo dobrze, bo to oznacza, że coś jest na rzeczy.
Instytucje tworzą ludzie, a ludzie zazdroszczą, nienawidzą, bywają nieszczerzy, dbają o własne interesy, lubią czuć się wyjątkowi i lepsi. Same instytucje są jednak zaledwie wierzchołkiem góry lodowej, bo największe niebezpieczeństwo kryje się tam, gdzie nie od razu można je dostrzec, (będę bazować na wierze katolickiej, bo w niej się wychowałam).
Religijne zatracenie się
Mówiąc o zatracaniu się w religii mam na myśli, skupienie się na całej formalnej otoczce, fanatycznym uczęszczaniu do kościoła, pochłanianiu wszystkiego co wypłynie z ust osoby duchownej, bez żadnej refleksji, bez krytycznego myślenia. Przyjmowanie z góry, że jest to dobre, ja w tym będę uczestniczyć, bo wtedy będę dobrym katolikiem. Będę się gorliwie modlił, czytał biblię, chodził na mszę, do spowiedzi, do komunii i jeszcze raz na mszę i na majowe i na gorzkie żale, rekolekcje, roraty i znowu do spowiedzi i do komunii, żeby udowodnić sobie albo innym jak mi zależy i jaki jestem bogobojny. Bo przecież tylko to czyni ze mnie dobrego katolika, prawda? Znam nauki kościoła, ale wdrażam w życie tylko to, co najłatwiejsze, nie zmieniam siebie, nie widzę drugiego człowieka, rozumiem wiarę na opak i dostrzegam jedynie kościół, a jeśli wystarczająco często będę tam chodził to udeptam sobie ścieżkę i z nieba mnie już nikt nie wyrzuci, bo jestem dobrym katolikiem, bo robię wszystko to, co katolik robić powinien.
Jakoś nie chce mi się wierzyć, że jakiemukolwiek z bogów chodziło o takie pojmowanie wiary. Ale co tam może wiedzieć grzeszna heretyczka.
Religijne zatracenie się może przejawiać się także w dobrodusznych czynach. Pomagam chorym, biednym, biorę udział w akcjach charytatywnych i zawsze daję pieniądze na WOŚP. Piękny obrazem katolika z prawdziwego zdarzenia się nam tu wyłania. Nie ma do czego się przyczepić prawda? Ja będę krztynkę złośliwa i się podroczę, a co? Czysty altruizm nie istnieje. Pomagając innym, angażując się w dobroczynność zawsze mamy z tego korzyść w postaci zadowolenia z samego siebie i dobrego samopoczucia. No przykro mi, jeśli ktoś w tym momencie poczuł się rozczarowany. Nie znaczy to jednak, że nie mamy pomagać w ogóle. Świadomość tego, że dobroczynność nam również przynosi profity, pomoże wyzbyć się pychy, poczucia wyższości i mniemania, że to czyni mnie dobrym, lepszym od innych człowiekiem. Chęć pomocy niech wypływa z naturalnej potrzeby a nie presji, że tak się robi, tak być powinno, a jak nie będę pomagał to znaczy, że mam serce z kamienia.
Religijne zatracenie się oczywiście może iść w parze z prawdziwą wiarą, te dwa pojęcia nie wykluczają się wzajemnie, ale obcowanie z tego typu osobnikiem, który postrzega wszystko przez pryzmat religii i ma zawężony obraz rzeczywistości - budzi dziwne emocje. Ja miałam taką przyjemność. Chociaż nie wiem czy przyjemność to dobre słowo. Wujek (tak go nazwiemy na potrzeby tego tekstu), to starszy inteligentny człowiek, ciekawy rozmówca i dumny ojciec swojego syna - księdza. Przyjechał w odwiedziny do rodziny i co zrobił? O godzinie 15.00, wspomniał coś o trójcy świętej rzucił się na kolana i zaczął odprawiać modlitwę. Zupełnie nie zauważył, że swoim ostentacyjnym zachowaniem wprowadził wszystkich w lekkie zakłopotanie. Oczywiście gospodarze byli katolikami, więc poszli w jego ślady, co dla Wujka było rzecz jasna oczywiste, jak mogliby postąpić inaczej. Ale czy przypadkiem nie zatracił się za nadto zupełnie pomijając fakt, że było to ździebko nie na miejscu? Wyobrażacie sobie sytuacje, że będąc u kogoś nagle wyciągacie matę do Yogi i zaczynacie medytować, bo jest akurat na to pora. W dodatku wymuszacie na swoich gospodarzach to samo? Zatracenie religijne przybiera różne oblicza. Wspólnym mianownikiem jest jednak całkowite zamknięcie się na drugiego człowieka i nie poddająca się zmianie własna interpretacja wiary i potrzeba czuć się wyjątkowym.
Płytka religijność
Taka instytucja jak Kościół pozwala nam na bycie płytkim do potęgi. Po co idzie się do
kościoła w niedzielę? Można pięknie odpowiedzieć: żeby być blisko Boga, dostąpić łaski, podziękować za wszystkie dobrodziejstwa, zastanowić się nad słowem bożym, poprosić o wskazówkę, porozmawiać z Bogiem w myślach. Na pewno znajdą się jakieś rodzynki, które tak rozumują, mam przynajmniej taką nadzieję. Ja to widzę nieco inaczej. Ludzie idą do kościoła, bo lubią do czegoś przynależeć, lubią czuć się częścią czegoś większego i nie chcą żeby ich coś ominęło a ponadto lubią czuć się lepsi. Lepsi od tych, których w kościele nie było. A niech jeszcze ksiądz da reprymendę tym nieobecnym, no to dopiero nam dobrze. Tamtego nie było a ja jestem – czyli porządny zemnie katolik. Do kościoła trzeba koniecznie pójść, żeby zobaczyć od kogo to niby jesteśmy lepsi no i przy okazji ubrać się w odświętny kostium, wypucować felgi w aucie, żeby każdy widział, że ja to mszę traktuję bardzo serio. A kiedy ksiądz prosi o ofiarę na remont kościoła no to rzucę coś i włożę w kopertę, może to być nawet 10 zł, ale nikt nie widzi co jest w środku, niech myślą, że mam gest. Tak, właśnie po to chodzimy do kościoła, żeby połechtać własne ego, poczuć wyższość nad innymi, a i czasem księdza nieco obgadać, jak już tam sterczę godzinę to niech mam z tego jakieś profity. Nie zaszkodzi też pokazać, że jestem świętszy niż sam papież, więc dla pewności ustawię się ostatni w kolejce do komunii, żeby nikt mnie przypadkiem nie przeoczył - to przykład autentyczny podobnie jak licytowanie się między sobą kto jakiego księdza zna i od kogo ma autograf. Wiedzieliście, że niektórzy księża są jak celebryci? Otoczeni blichtrem to takiego stopnia, że ludzie zbierają autografy?
Bycie dobrym katolikiem jak na ironię nie jest tym samym, co bycie dobrym człowiekiem. Jak to pomyślicie? Przecież katolicyzm to wybaczanie, dobro, pomaganie innym, nadstawianie drugiego policzka, zwalczanie nienawiści miłością, więc katolik na pewno postępuje zgodnie z nauką religii, którą wyznaje. Otóż nie, katolik to tylko etykietka, taki skrót myślowy, na który dajemy się nabrać a potem czujemy ogromne rozczarowanie, bo ksiądz okazał się szują a zakonnica wredną nieczułą flądrą. Nie będzie to wielkie odkrycie, ale każdy jest człowiekiem a ludzie są różni, toteż wyznanie z ich charakterem nie będzie miało nic wspólnego. Smutne jest to, że niektórym miesza się to wszystko, więc wolą iść na skróty i płytką religijność potraktować jako podstawę do uznania kogoś jako dobrego, godnego zaufania człowieka. Jakim cudem Perpecia mogła zrobić coś takiego? Nie wierzę przecież ona co niedzielę chodzi do kościoła. Ano chodzi - do tego ładnie się uśmiecha i jest miła dla wszystkich obcych, po prostu słodka istota a …i znajomości z innymi duchownymi ma, musi być aniołem prawda? Szkoda tylko, że tej dobroci dla członków własnej rodziny już jej nie wystarcza. Ale kto uwierzy, że Perpecia to fałszywa zołza? No kto?
Religia, która karmi się strachem
Straszenie piekłem i wiecznym potępieniem to chyba nie jest najlepsza metoda na wyzwalanie w ludziach dobra i życia zgodnie z nauką kościoła. W jaki sposób ma nastąpić internalizacja norm i wartości jeśli jest podszyta strachem. Jeśli zachowasz się w taki a nie inny sposób spotka Cię kara. Zabiłeś kogoś, kradłeś, nie byłeś w kościele, cudzołożyłeś, pożądałeś żonę sąsiada, objadłeś się jak wieprzek a teraz leniuchujesz, bo nie masz siły wstać a może zazdrościłeś innym? Nie ważne czy to zrobiłeś czy pomyślałeś o zrobieniu tego, tak czy owak spotka Cię kara. Nie tam jakaś zwykła kara – czeka Cię piekło. Chociaż piekło ludzie są wstanie sobie i innym zgotować tu na ziemi, więc nie wiem, jak to piekło w życiu doczesnym miałoby wyglądać. Jakoś smażenie w kotle ze smołą, ogień, lawa i tortury wydają mi się wątpliwym wyobrażeniem. Ale chwilunia możesz przecież iść do spowiedzi i żałować a będzie Ci wybaczone. Potem znowu nagrzeszyć i żałować a wybaczone Ci będzie po raz kolejny. Fajna ta spowiedź.
A teraz troszkę serio, wychowanie dziecka w jakimkolwiek wyznaniu i bazowanie przy tym na strachu, może w konsekwencji stworzyć małego religijnego fanatyka - zamkniętego na innych, człowieka biernego, który jak sobie wymodli to będzie mu dane, zamkniętą w kokonie istotę, która zupełnie nie zna siebie, bo wszelkie zakazy blokowały jej naturalną ciekawość, (ciekawość to pierwszy stopień do piekła), osóbkę biczującą się z ciągłym bezsensownym poczuciem winny, dającą z siebie zbyt wiele, bo przecież nie można być egoistą albo jeszcze różne dziwne kombinacje. A gdzie tu miejsce na naturalną radość życia i bycie po prostu sobą. Czy naprawdę Bogu chodzi o to żebyśmy czcili go nie z potrzeby serca i prawdziwej wiary a jedynie ze strachu przed ogniem piekielnym? Jeśli tak, to jest aroganckim, zakochanym w sobie bucem.
Religia staje się złem, gdy stwarza instytucje, które wprowadzają swojej zakazy i nakazy a dodatkowo stanowią wspaniałe pole do tego, żeby spłycać wiarę, wywyższać się, pojmować bycie dobrym katolikiem zupełnie na opak i kontrolować owieczki karmiąc je strachem. Religii, więc nie stawiałabym na równi z wiarą, chociaż zgodnie z definicją te dwa pojęcia się zazębiają. Wiara to wolność, która nie niesie ze sobą piętna instytucji, absurdalnych zasad, żadnych ram w które trzeba się wpasować, żeby na cokolwiek zasłużyć. Jest ponad to i daje możliwość własnej interpretacji metafizycznej rzeczywistości.




Komentarze