Abstynencja - dziwna fanaberia?
- popaprana
- 31 sie 2017
- 4 minut(y) czytania

„Nie sztuką jest wypić i zapalić - sztuką jest tego nie robić”. Takim oto zdaniem byłam młotkowana od dziecka i do dziś je często słyszę. Autorem tych słów jest mój ojciec, który jest 100 % abstynentem i nie omieszka przy nadarzającej się okazji wszystkim o tym przypomnieć. Jest w jego postawie trochę pychy, łechtania własnego ego i traktowania tych pijących z góry - czego bardzo nie lubię, ale jednocześnie ździebko zazdroszczę, bo ja niestety jako ta stroniąca od alkoholu częściej czuję się jak dziwadło niż wytrwała i trzymająca się własnych zasad super bohaterka.
Jeśli chcecie poczuć się jak obcy, którzy właśnie przybyli na Ziemię i zetknęli się z inną cywilizacją to proponuję wytłumaczyć swoją awersję do alkoholu stwierdzeniem typu: „bo mi nie smakuję”. Za każdym razem, gdy używam tej argumentacji widzę grymas niezrozumienia na twarzy rozmówcy i odpowiedź a właściwie pytanie „a komu to smakuje?” Jak czegoś nie lubię to nie wkładam do ust. Myślałam, że to oczywiste a tu proszę okazuje się, że nie wszyscy tak rozumują.
Jestem jednak wytrwała, podejmuję temat dalej i opowiadam o ciasnocie i dyskomforcie jaki czuję w żołądku po wypiciu jakichkolwiek słodkich i gazowanych napojów, co za tym idzie również alkoholowych. Po tej próbie wydaje mi się, że teraz wszystko będzie jasne i nie muszę tłumaczyć niczego dalej – okazuje się jednak, że naiwna jestem. Nawet jeśli po takiej krótkiej wymianie zdań zostanę wybawiona i rozmówca da za wygraną to jednak odczuwam jego wyraźny niesmak, co do mnie. Wiadomo przecież, że kto nie pije ten kabluje, więc teraz to dopiero trzeba na mnie uważać. Już dawno pod stołem kombinuję jak tu kabel do przedłużki podpiąć.
Czasem mam wrażenie, że więcej zrozumienia otrzymałabym, gdybym po prostu mówiła, że jestem nie pijącą alkoholiczką. Podejrzewa się mnie też o ciążę, ale to dla niektórych bardzo ważna sprawa, więc mimo, iż byłaby to wygodna wymówka nigdy nie potwierdzam, żeby po pierwsze: nikomu nie robić nadziei, po drugie nie dawać powodu do plotek, bo bycie wieloletnią ciężarną na każdej imprezie, jest dość podejrzane. Od obcokrajowców dostaję z kolei zapytania czy ja oby na pewno Polką jestem. Bardzo to smutne utrwalanie stereotypów. Powody religijne mojej abstynencji też przez niektórych są brane pod uwagę. Zabawne - ludziom łatwiej byłoby zaakceptować fakt, że jestem np. muzułmanką czy świadkiem Jehowy i religia mi zabrania pić, niż szczera odpowiedź: nie lubię, nie potrzebuję, nie smakuję mi. Może powinnam zacząć mówić, że ojciec mi nie karze, skoro zakazy tak na ludzi działają.
Nigdy nie potępiałam alkoholu ani osób, które go spożywają. Chyba, że ma tu miejsce wyraźne nadużycie. Można, by powiedzieć, że niepijący ojciec ukształtował mój stosunek do alkoholu, ale mam pewne wątpliwości, bo jego podejście do osób pijących, wywoływało we mnie taki bunt, że w sumie jemu na przekór, powinnam wyrosnąć na pierwszej klasy chlejącą balangowiczkę.
Ludzie piją, bo lubią się rozluźnić, lubią ten błogi stan nieświadomości tuż po i lubią, bo wtedy nie mają hamulców. Puszczają się całkowicie a ja całkowicie to rozumiem. Ja nie sięgam nawet po piwko, nie dlatego, że mam takie radykalne poglądy, ale zwyczajnie nie jest mi to potrzebne ja się „puszczam bez alkoholu” ;-) poza tym siedzi we mnie taki duży bachor i on umie się wydurniać na trzeźwo. Kiedy jestem w towarzystwie ludzi z którymi czuje się swobodnie (podkreślam swobodnie, bo to kluczowe słowo), udziela mi się ich humor dlatego na trzeźwo bardzo zgrabnie jestem w stanie dotrzymywać im kroku. Po jakimś czasie, nasz poziom żartów nieco się rozbiega i to jest właśnie ten moment, żeby elegancko się ulotnić.
Pijana w życiu byłam jedynie raz ze wszystkimi pokacowymi skutkami i może raz lekko podchmielona a właściwie podwinczona. Nie podoba mi się taki stan, bo oprócz typowych fizjologicznych objawów, nie czuje dużej różnicy. To znaczy bilans zysków i strat jest ujemny. Nie otrzymuje poalkoholowych profitów w postaci fajnych doznać czy humoru, żeby na nowo chcieć wprowadzać się stan upojenia. Niedogodności, które mi mój organizm funduje są na tyle nieprzyjemne, by skutecznie odstraszać przed kolejnym razem.
Jako osoba niepijąca (nawet jeśli wśród znajomych tolerowana), sama niestety muszę wykluczać siebie z różnych klubowo - barowych posiadówek. Nie jest mi miło robienie z siebie outsiderski, jest mi nawet czasem przykro, ale jest to mniejsze zło niż granie i udawanie zadowolonej w miejscu, gdzie kompletnie nie czuję się komfortowo. Poza tym serwowanie mi alkoholu jest dużym marnotrawstwem. Umoczę usta, albo zrobię kilka łyków i koniec. A przecież słodkich drinków nie da sączyć zbyt długo, no bo, co zrobić z tym uczuciem pełności i ciasnoty, którą one wywołują? Tylko koty potrafią napchać się do syta, zwymiotować i pchać w siebie dalej, a mnie z kotem łączy tylko zamiłowanie do miziania.
Tak na marginesie dla wszystkich zainteresowanych i chętnych mogę jednak dodać, że jestem świetnym kompanem do kawiarnianych wypadów, bo kawę mój organizm toleruje wzorowo.
Chciałabym na koniec zaapelować do wszystkich, którzy lubią imprezować przy piwku czy wódeczce - proszę nie wmuszajcie alkoholu tym, którzy nie mają na to ochoty. To, że ktoś nie chce się z wami napić, czy wypić za Wasze zdrowie nie oznacza, że Was nie lubi, nie szanuje, czy jest sprzedajną szują. Podziwiamy, gdy ktoś zdrowo się odżywia, tolerujemy jedzeniowe fanaberie, akceptujemy odmowę zjedzenia oliwek na pizzy to może przymknijmy też oko na abstynentów. Wiem, łatwe to nie jest, ale weźcie pod uwagę fakt, że oni już na wstępie mają pod górkę - muszą na trzeźwo doskakiwać do Waszego poziomu rozluźnienia i żartów a łypanie na nich nieprzychylnym okiem w ogóle tego nie ułatwia i blokuje ich naturalną spontaniczną radochę.
Commenti