Diament na wyciągnięcie ręki
- popaprana
- 9 sie 2017
- 3 minut(y) czytania

Bycie sobą w świecie pełnym rozentuzjazmowanych i otwartych ekstrawertyków, gdy samemu jest się typem samotnika skierowanego na świat wewnętrzny - do najłatwiejszych nie należy. Moja bohaterka to osóbka, która nigdy nie wykazywała nadmiernie towarzyskiej natury. Wręcz stroniła od skupisk ludzi. Nie lubiła i do tej pory nie lubi imprez rodzinnych, posiadówek, domówek czy dyskotek. Jej tolerancja na przebywanie w większym gronie ludzi jest nieco mniejsza niż w przypadku statystycznego Kowalskiego. Taka postawa z pewnością nie sprzyja zawieraniu nowych znajomości, choć z drugiej strony nigdy jej na tym nadmiernie nie zależało. Do tej pory bardziej liczy się dla niej jakość relacji niż ilość. Pod uwagę trzeba wziąć też fakt, że każdego dnia musi z ludźmi rozmawiać, spotykać się, przebywać w ich towarzystwie i budować pozytywne relacje. Dla introwertyka jest to nie lada wyzwanie, które jest do wyćwiczenia, ale wymaga samodyscypliny i angażowania określonej ilości energii.
Jako nastolatka – co teraz z perspektywy czasu jest dla mnie absolutnym fenomenem – nigdy nie próbowała się dopasować i być lubiana, ewidentnie szła swoją drogą i nie miała zamiaru naginać własnego zachowania czy działać wbrew swej naturze tylko po to, żeby się komuś przypodobać. Złość, rozczarowanie czy znudzenie prezentowała bardzo ostentacyjnie, co gryzło się z ogólnie przyjętymi zasadami, że grzeczne dziewczynki pewnych uczuć nie powinny pokazywać, bo to może innych urazić, jest niemile widziane i ogólnie nie wypada. Chromoliła ten fakt zupełnie.
Miało to oczywiście swoje konsekwencje chociażby takie, że często postrzegano ją jako wycofaną, szorstką i humorzastą złośnicę z ciętym językiem, który nie zawsze układa się w miłe słowa. Szczerość nagminnie mylona jest z bezczelnością i tą pomyłkę z pewnością zna z autopsji.
Nie jednej osobie potrzeba zatem więcej czasu i wytrwałości, żeby ją poznać i zaakceptować. Przyznam, że gdyby nie to, iż jest moją siostrą tej wytrwałości z pewnością by mi zabrakło. Podejrzewam, że ona powiedziałaby dokładnie to samo o mnie. Czyli gdyby nie wspólna pula genów nigdy byśmy ze sobą nie wytrzymały tak długo. Z kolei jako zupełnie obce sobie osoby na pewno nie byłybyśmy koleżankami a to wielka szkoda.
Wychowane pod jednym dachem, przez tych samych rodziców a tak od siebie różne. Ta różnica, gdy byłyśmy dziećmi trochę mi przeszkadzała (bo jak ekstrawertyk w dodatku ździebko narcystyczny ma się dogadać z humorzastym introwertykiem), ale teraz bardzo mnie wzbogaca. Paradoks naszej relacji polega na tym, że młodsza siostra uczy starszą. To młodsza siostra swoją odwagą i wytrwałością daje przykład starszej. To młodsza przeciera szlaki, dzięki czemu starsza czuje ogromne wsparcie. W celu wyjaśnienia nieścisłości - to ja jestem ta starsza, ta pogubiona i ta potrzebująca opieki.
Imponujące jest to, że siostra uważnie słucha swojej intuicji, ufa jej i zawsze, gdy czuje lekki dyskomfort między tym, gdzie jest a tym, gdzie chciałaby się znaleźć zmienia kierunek swoich działań, żeby ów cel osiągnąć. Boi się jak każdy, nic nie przychodzi jej łatwo, lekko i przyjemnie, ale gdy dysonans jest zbyt silny - strach schodzi na dalszy plan. W efekcie wynurza się ze swojej strefy komfortu i próbuje czegoś innego. Kiedy ma taką możliwość wskakuje na tratwę, którą raz po raz życie jej podsuwa, nie rozmyślając zanadto, czy to aby dobre posunięcie. Jeśli, więc narzeka i jest z czegoś niezadowolona nie babra się w swoim błotku beznadziejności - próbuje coś zmienić i działa. Niby oczywiste, każdy coach i psycholog Ci to powie, ale postępowanie według takiego schematu często wymaga ogromnego wysiłku i pokonania wewnętrznych demonów. Jej się udaje to brawurowo.
Nie radzę, więc przy niej zbytnio psioczyć na swój los, opowiadać o nie satysfakcjonującej pracy i snuć fantazji o wspaniałej przyszłości, nie robiąc z tymi wizjami nic. Z pewnością to wyłapie i wytknie Ci, że samym gadaniem i użalaniem się nad sobą nic się wydarzy. Wówczas takie nagłe przesunięcie mozolnie układanych cegieł w Twojej głowie może zaboleć. Jak wiadomo fantazja zawsze przyjemniejsza od konfrontacji z rzeczywistością.
Sama przeszła bardzo długą drogę, żeby w końcu wiedzieć, co daje jej satysfakcję, czym się zajmować i jak to osiągnąć. Po drodze zaangażowała się w rzeczy, które zupełnie stoją w opozycji do jej temperamentu, predyspozycji i umiejętności. Obecnie niczego nie traktuje jako porażki, bo każde doświadczenie dało jej bezcenną wiedzę.
Gdyby kierowała się wyłącznie opinią innych, poddała się krytyce a w relacjach z ludźmi stawiała na poprawność polityczną - nie była by prawdziwa i z pewnością nie znalazłaby się w tym miejscu, w którym jest teraz. Można, więc powiedzieć, że jest moim osobistym mentorem a dla innych może być namacalną a nie tylko utopijną inspiracją.
コメント