top of page

Feministka – kobieta wyzwolona, modliszka czy kobietobójczyni

  • popaprana
  • 2 lis 2016
  • 5 minut(y) czytania

Ludzie, którzy osiągnęli szczyt swojego cierpienia i wiedzą, że niżej już upaść się nie da - mają dwa wyjścia. Mogą się pociąć i zapaprać wszystko dookoła albo zacisnąć dupę, wkurwić się ostro i rozpierdolić system. Sufrażystki wybrały opcję nr 2 i chwała im za to. Mam jednak nieodparte wrażenie, że cała ta wyzwoleńcza akcja zmieniła ździebko kierunek. Gdyby sufrażystki mówiły dzisiaj głosem nawigacji samochodowej, stale słyszelibyśmy komunikat: „zmieeeeniaaam traase”. Naszym dzielnym bojowniczkom zawdzięczamy wiele: prawa wyborcze, prawo do edukacji, zarządzania swoim majątkiem a nawet posiadania konta bankowego. Tak wszyscy przyzwyczailiśmy się do obecnego stanu rzeczy, że na samą myśl, iż mogło być kiedyś inaczej, włosy stają dęba. Przecież wyżej wymienione prawa są tak oczywiste, jak fakt, że po wypiciu maślanki trzeba szybko zaprzyjaźnić się z pobliską toaletą. Kobieta traktowana jak podgatunek człowieka – to budzi takie emocje, że w akcie zemsty ma się ochotę natychmiast strzelić focha i skopać tyłki wszystkim facetom w dodatku od zaraz. W sumie okazuje się, że kopiąc im tyłki jednocześnie kręcimy na siebie bata. Już słyszę wrzaski oburzonych radykalnych feministek, jak to kręcimy na siebie bata? Bronimy tylko naszej godności, przecież jesteśmy uciśnione przez mężczyzn, całkowicie przez nich zdominowane sprowadzone do roli praczki, gotowaczki i żywej gumowej lali. Musimy walczyć o wolność i równość.

Zgodzę się, że nie zawsze jest miło i przyjemnie, kiedy już od małych dziewczynek wymaga się, żeby byłe miłe, grzeczne nie ubrudziły się za nadto i nie podarły ślicznych rajstopek z nadrukiem smerfetki na kostce, a kiedy bawią się samochodami zamiast lalkami i stale przebywają w gronie hałaśliwych, wiecznie psocących chłopców spogląda się na nie dość podejrzliwie. Koniec świata następuje jednak, kiedy dziewczynki kogoś pobiją. Matko Bosko Częstochowsko, już widzę jak babcia biegnie z kropidłem i wodą święconą, żeby odprawić egzorcyzmy. Łobuzującym chłopcom zezwala się na więcej, chłopiec musi się wyszaleć, to normalne, że psoci i, że da czasami komuś po mordzie, jest chłopcem nie może być pizdą musi mieć jaja. Mamy XXI wiek, więc oczywistym faktem jest, że stereotypy są stale przełamywane a żaden mądry rodzić nie chce żeby największym osiągnięciem jego córki było zamążpójście, (chociaż nie zdziwiło by mnie, gdyby też tacy istnieli). Nie jest, więc aż tak źle jak by się mogło wydawać. Jednak są grupy kobiet (mam na myśli radykalne bojowniczki, bo przecież każda kobieta powinna nieustannie podkreślać swoją odrębność i odwieczne prawo do bycia sobą), które niczym Don Kichot stale i z wielką wytrwałością walczą o wolność i równość tylko, że z nieco wyimaginowanym wrogiem. Chcą być kobietami wyzwolonymi, ale co to właściwie oznacza. W tym momencie następuje wolna amerykanka jeśli chodzi o definicję tego pojęcia. Wyzwolona czyli jaka? Niezależna, nie potrzebująca chłopa, potrafiąca sama o siebie zadbać, używająca wibratora, dominująca w pracy, związku, łóżku, uprawiająca te same zawody co mężczyźni?

Zarówno mężczyźni jak i kobiety się w tym gubią. Kobiety dodatkowo pogrążają się, bo dokonują błędnej nadinterpretacji pojęć: równość i wyzwolenie, w efekcie próbując stać się po prostu takie jak mężczyźni. Wyrzekają się swoich kobiecych cech na rzecz cech męskich, bo one kojarzą się z siłą i dominacją. Dochodzi do absurdalnych sytuacji, w których faceta traktuje się jak rywala. A co trzeba zrobić, żeby zniszczyć wroga? Być jeszcze bardziej bezwzględnym niż on. No i toczy się zupełnie niepotrzebna wojna, która przynosi straty w ludziach na obu frontach. Kobiety chcą udowadniać mężczyznom swoją wyższość, czasami poprzez dominacje innym razem poprzez agresje. Bawią się niekiedy w modliszkę, zanim mężczyzna pomyśli o nich w jakikolwiek osądzający sposób, one pierwsze zadają ciosy. Panowie z kolei stają się jeszcze bardziej pogubieni. Nie wiedzę czy mają przepuszczać w drzwiach, całować w rękę, płacić w restauracji. Mają być romantyczni, wrażliwi czy twardzi i bezkompromisowi w typie macho. A może wszystko naraz?

Porównywanie się z mężczyznami nie ma najmniejszego sensu to tak, jakby porównać do siebie krzesło i stół. To i to niby mebel, ale ich rola i przeznaczenie są zupełnie inne. Stół przy którym nie można usiąść staje się tak samo bezużyteczny, jak krzesło bez stołu i możliwości wygodnego zjedzenia posiłku. Jedno i drugie ma swoje zalety i może istnieć oddzielnie, ale idealnie współgrają dopiero razem. Toteż udowadnianie swojej wyższości przez którąkolwiek z płci jest z góry skazane na niepowodzenie, te dwa światy zbyt się od siebie różnią. Nie należy nad tym ubolewać, bo właśnie te różnice są ciekawe. Owe różnice są jak yin i yang zarówno przeciwieństwem jak i dopełnieniem to synonimy harmonii i równowagi. Kobieta próbująca w imię wolności na siłę nabierać cech męskich (dodajmy, że bardzo przerysowanych cech męskich), wprowadza chaos i przegrywa już na starcie. Zamiana w mężczyznę to przyznanie racji, że nasze stereotypowe kobiece cechy takie jak: wrażliwość, empatia, opiekuńczość, czułość są bezwartościowe, więc trzeba je zamienić na lepsze, męskie cechy. To jest to niby wyzwolenie? Bo mi to zalatuje kobiecobójstwem, strzelaniem sobie kulki w łeb. Nie bronimy wtedy swojej kobiecości nie pokazujemy, że kobieta potrafi być zarówno twarda jak i wrażliwa, a jej siła i dążenie do autonomii nie jest przejawem histerii.

Typowe cechy męskie i żeńskie są uogólnieniem, dawno utartym stereotypem. Zarówno w jednej jak i drugiej płci doszukać się można cech uważanych stereotypowo za typowo męskie jak i żeńskie. Cechy kobiece utożsamia się ze słabością i delikatnością a żaden mężczyzna nie będzie chciał się przyznać, że takowe posiada. Facet musi mieć jaja. Tak doprawdy? Dlaczego te nieszczęsne jaja są atrybutem męskości? Aktorka Betty White stwierdziła, że „jaja są słabe i wrażliwe. Jeśli chcesz być twardy miej waginę, ta znosi w życiu prawdziwy łomot”. Stereotypy + brak wiary we własną siłę kobiecości + próba doczepienia sobie jaj = komunikat, że kobieta to rzeczywiście słaba płeć, wadliwy egzemplarz, który nie udał się matce naturze, dlatego należy dokonać tuningu. Tu coś doklepać tam odkleić, lekko podrasować i dopiero wtedy wartość wzrasta. Jeśli tak ma wyglądać współczesny feminizm to znaczy, że wszystko można o mnie powiedzieć, ale na pewno nie to, że jestem feministką. Z taką postacią feminizmu nie chce się utożsamiać.

Radykalne formy feminizmu, gdzie mężczyznę traktuje się jak wroga publicznego nr 1 naprawdę mnie przerażają. Zamieniają kobietę w zwykłą wredną, smutną cholerę, która zieje agresją. Taka postawa utrwala stereotypy, że kobiet nie trzeba traktować poważnie, bo są histeryczkami o zmiennych humorach i właściwie to same nie wiedzą czego chcą. Bo jak traktować poważnie kogoś kto na pocałunek mężczyzny w rękę odwdzięczy się tym samym, kto na co dzień oburza się kiedy zamiast psycholożka powie się do niej Pani psycholog, kto nie ubierze sukienki, tylko dlatego, że jest przeznaczona dla kobiety a facet się w nią nie ubierze (poza paroma wyjątkami oczywiście), więc nie warto jej nosić. Wiem, że to banalne sytuacje i nic z feminizmem nie mają wspólnego. Niestety takie właśnie na pozór błahe postawy mają ogromny wpływ na to jak postrzegana jest kobieta feministka. Kojarzy się ona z babochłopem, który chodzi w męskich ubraniach nie goli nóg i nienawidzi facetów. Taki smok buchający ogniem od którego trzeba uciekać, gdzie pieprz rośnie.

Dla mnie kobieta feministka to osoba pewna siebie, która lubi mężczyzn i wymaga od nich tej samej dozy szacunku, tolerancji i dobrej woli, którą okazuje samej sobie, ma swoje zdanie, nie pozwala sobie wmówić, że jest gorsza, głupsza, słabsza (mam na myśli siłę psychiczną nie fizyczną, bo przecież w imię równości drodzy panowie nie kazali byście swojej kobiecie zostać drwalem - no chyba, że by tego bardzo chciała), nie boi się emanować swoją seksualnością, bo wie, że krągłe kształty to nie jedyna jej zaleta, zna swoją wartość lubi siebie, lubi być kobietą, nie pozwala na to, by inni poprawiali sobie samopoczucie jej kosztem, robi to, co chce (zgodnie z prawem i jej systemem wartości ), a nie to, co musi, bo tego wymaga od niej społeczeństwo, bywa czasem samolubną egoistką dlatego umie zatroszczyć się o swoje potrzeby. Mężczyzna z kolei jest dla niej przyjemnym - powtórzę jeszcze raz, bardzo przyjemnym dopełnieniem całości, jednak jej szczęście nie jest w żaden sposób od niego uzależnione. Jeśli taka kobieta będzie nazywana przez niektórych suką to świetnie. Oznacza to bowiem, że cel został osiągnięty. Nie dała się zaszufladkować i wepchnąć w ramę powinności. W takim razie ja też chce być taką właśnie feministyczną popapraną suką.

Comments


You Might Also Like:
O  MNIE

Jestem specjalistką w nie byciu ekspertem w żadnej dziedzinie. Wszechstronne zainteresowania i zamiłowanie do zmienności sytuacji mi na to nie pozwalają.

Czytaj więcej

 

Dołącz do mojej listy mailingowej

Bądź na bieżąco

Email

bottom of page